Przeskocz do treści

Sławomir Wyczański

Sławomir Wyczański
pseudonim "Mur"
1922 - 04.04.2011

Był uczestnikiem powstania warszawskiego jako żołnierz AK w szeregach Batalionu „Kiliński” w stopniu podporucznika.
Dowódca 168 plutonu.
Uczestnik zdobycia budynku PAST-y, za co został odznaczony Krzyżem Walecznych. Po wojnie piastował funkcję głównego technologa zakładów cukierniczych E. Wedel (wówczas zakłady 22 Lipca d. E. Wedel). Był współzałożycielem i pierwszym Przewodniczący K. Z. NSZZ "Solidarność" w Wedlu, funkcję sprawował do momentu wprowadzenia stanu wojennego. Wykładowca w szkole przyzakładowej.
Twórca między innymi wielokrotnie wznawianych podręczników – Surowce i materiały pomocnicze w cukiernictwie, Cukiernictwo: podręcznik technologii i Technologia cukiernictwa na podstawie których wykształciło się wiele pokoleń cukierników.

Pożegnanie Sławomira Wyczańskiego

 

WYWIAD Z PANEM SŁAWOMIREM WYCZAŃSKIM Z ARCHIWUM HISTORII MÓWIONEJ >>> KLIKNIJ

Rozmowa z Panem Sławomirem Wyczańskim Pierwszym Przewodniczącym K. Z. NSZZ „Solidarność” w Wedlu

Wywiad dla Infosa udzielony
dnia 03.03.2005 roku
Z byłym Przewodniczącym rozmawia
Dariusz Skorek obecny Przewodniczący
Komisji Zakładowej

Panie Przewodniczący, jest Pan dla nas wszystkich członków „Solidarności” niekwestionowanym autorytetem, ale przede wszystkim jest pan autorytetem dla większości pracowników Wedla, a w szczególności dla tych, których Pan wykształcił w naszej szkole przyzakładowej.

To są już stare dzieje. Do pracy w zakładach E.Wedel przyjąłem się w 1949 roku. Zostałem przyjęty przez ówczesnego, jeśli dobrze pamiętam Dyrektora Technicznego inżyniera Orzęckiego, na stanowisko Kierownika Rozwoju i Postępu.
Później byłem Kierownikiem Laboratorium Chemicznego i Głównym Technologiem w zakładzie.
Do Wedla trafiłem z Politechniki Warszawskiej z funkcji asystenta, oprócz tego byłem wtedy Przewodniczącym Koła Chemików Studentów i prowadząc to koło działaliśmy nie tylko jako studenci, ale i politycznie. Groziła mi relegacja z Politechniki, byłem przecież żołnierzem Armii Krajowej, uczestnikiem Powstania Warszawskiego.
Wtedy dowiedziałem się, że Wedel poszukuje chemika na stanowisko Kierownika
Laboratorium, skorzystałem z okazji.
Jako młoda wtedy osoba zamierzałem się ożenić, a Wedel oferował mieszkanie.
To też trochę zaważyło na tym i przesądziło, że się znalazłem w naszym zakładzie pracy.
Miałem wtedy jeszcze dwa etaty, na prośbę Dyrektora Karbowniczka pracowałem w Biurze Projektów Przemysłu Fermentacyjnego – utworzona tam była pracownia cukiernicza, w której wykonywane były projekty dla zakładów cukierniczych w Polsce, oraz wykładałem w szkole związanej z zakładami Wedla.
Czyli można powiedzieć, że miałem trzy prace: w Wedlu, w Biurze Projektów i w szkole. Starzy Wedlowcy pamiętają, że mój pokój znajdował się na 5 piętrze przy Ptasim Mleczku, okna wychodziły na stadion i park. Nikt nie używał innej nazwy niż Pokój Wyczańskiego. Pracę dla Biura Projektów tez wykonywałem w tym pokoju, na drugą zmianę, dlatego stołowałem się w zakładzie.
Musiałem się mocno nadwerężać umysłowo, stąd prawdopodobnie utrata słuchu.

Przyjął się Pan do zakładu, który był kiedyś prywatną własnością Jana Wedla, czy poznał Pan go osobiście?

Pamiętam jak tylko zacząłem pracować w zakładzie, przyszedł do mnie inżynier Orzęcki i spytał mnie czy chcę zobaczyć Wedla. Otworzył okno i powiedział, że przyjechał do mnie Wedel. I faktycznie po drugiej stronie jeziorka Kamionkowskiego przechadzał się na czarno ubrany Pan z żoną.
To jest Pan Jan Wedel, on ogląda swój zakład.
Wedla pamiętam, z czego innego. Jestem starym Warszawiakiem z Pragi, urodzonym na Pelcowiźnie i pamiętam jako dziecko, że Wedel posiadał samolot i latał nad Warszawą, zrzucał słodycze lub atrapy czekolad w opakowaniu, w taki sposób wtedy mocno się reklamował. Nie poznałem Go osobiście, pamiętam, że kiedy istniał związek emerytów przy zakładzie, to ci właśnie emeryci nie wyrazili się nigdy inaczej niż PAN DOKTOR JAN WEDEL, robili to z tak bardzo wielkim szacunkiem dla jego osoby. Wiem, że próbował pracować na niższych stanowiskach, ale niedane mu to było.
Był osobą bardzo lubianą i szanowaną w zakładzie. Czyli w powiedzeniu starych Wedlowców, aby wyrazić szacunek dla tego wspaniałego człowieka, pytanie brzmiałoby, czy poznałem PANA DOKTORA JANA WEDLA?

Przejdźmy teraz do początków „Solidarności” w zakładzie.

W związku zawodowym, w tym komunistycznym byli prawie wszyscy i ja także. Ale na siłę broniłem się przed próbą zapisania mnie do partii. Ja posiadałem trochę charyzmy i byłem osobą lubianą, z tego względu, że byłem nauczycielem, żołnierzem A.K., Powstańcem Warszawskim, a przede wszystkim bezpartyjnym. Kiedy zaczęły się problemy polityczne, następowała zmiana Gomółki na Gierka, ówczesny Dyrektor Karbowniczek, zwrócił się do mnie jako do osoby, która posiada wielki autorytet, aby przeczytać dokument na manifestacji organizowanej przez zakład dla pracowników.
Pamiętam, że spytałem się wtedy, dlaczego ja mam łagodzić wasze spory partyjne, a w odpowiedzi usłyszałem, że tu nam Pan pasuje, jako osoba, aby taki dokument odczytać. Więc był taki moment, że byłem nawet kandydatem do partii. Ale oni nie mieli do mnie zaufania, Oni, czyli komuniści.
Jeszcze przed Solidarnością, to ja byłem czarną reakcją, powiem więcej Kierownikiem Czarnej Reakcji, dlatego że piastowałem funkcje Przewodniczącego Koła N.O.T. Aby przybliżyć tą dziwną sytuację powiem to w taki sposób, w zakładzie istniała Podstawowa Organizacja Partyjna – POP i Koło NOT, które
było uznawane przez wszystkich, jako Czarna Reakcja.
Był taki moment, że odezwał się do mnie mój kolega profesor chemii z Gimnazjum Władysława IV w Warszawie, który mówi- jak ty sobie dajesz radę w tej fabryce, ty nic nie wiesz o decyzjach.
Wtedy były przepychanki Gomółka – Gierek, a mnie dają dokument, który jest za Gomółką i ja mam go odczytać pracownikom. Wystąpiłem na tej manifestacji dla pracowników umysłowych, to znaczy kazano mi odczytać ten dokument
Nadchodzi rok 1980, protesty w Lublinie, w Gdańsku, Szczecinie i ta fala przechodzi przez zakłady warszawskie. My włączamy się do tego, ale jeszcze nie jesteśmy zorganizowani.
Mnie w tym czasie wysyłają na wypoczynek do Jugosławii, to były takie wczasy
refundowane przez NOT. Wracam do zakładu, a u mnie w pokoju siedzą smoluchy, przepraszam, że używam takiego słowa, ale wtedy w naszej mowie potocznej tak nazywano mechaników. Panie Sławku gdzie Pan był, mamy w zakładzie Solidarność trzeba zorganizować zebranie wyborcze.
Byłem zaskoczony. Pamiętam, że byli to Henio Sypniewski, Rysio Gulbicki i Józef Foryś. Czyli jak Pan zauważy nie byłem jednym z założycieli Solidarności w Wedlu, wszystko zaczęło się od warsztatów mechanicznych i kierowców.

Słucham Pana z zaciekawieniem, jako osoba wówczas młoda nie mogłem uczestniczyć w tych wydarzeniach. Inaczej odbierało się ten entuzjazm na, zewnątrz, ale pamięć o działaniach w zakładzie jest bardzo ważna. Czy mógłby Pan przybliżyć nam ten sam początek, czyli pierwsze zebranie, działalność? i problemy, jakie się wtedy pojawiły?

Tak jak mówiłem nie ja zakładałem Solidarność w Wedlu, ale od początku uczestniczyłem w jej życiu. Organizujemy pierwsze zebranie wyborcze. Sala jest załatwiona, obecna jest też Dyrekcja, która prowadzi odpowiednią politykę przeciwko „S”, czyli organizacji zawodowej a nie politycznej i to jeszcze w dodatku nie komunistycznej. Wiedzieli od początku, że jesteśmy za wolnym związkiem, mimo to próbowano nas do tego zrazić.
Odbywają się wybory, chętni zgłaszają akces, między innymi i ja.
Zostaje wybrany do Komisji Zakładowej razem z innymi 24 osobami. Bo tyle liczyła pierwsza Komisja Zakładowa. Przychodzi do mnie Dyrektor Karbowniczek z pretensją, nie o to, że jestem członkiem Solidarności, ale przede wszystkim, że jestem w Komisji Zakładowej, dlatego że wtedy zaczęli zapisywać się do Solidarności pracownicy umysłowi.
Łatwiej było utrzymać się pracownikowi fizycznemu, niż pracownikom biurowym i potrzebna była ta kropla, która mogła zadecydować czy zapisać się do związku, czy nie.
Odbywa się pierwsze zebranie Komisji Zakładowej NSZZ „Solidarność”, na którym dokonano wyboru Zarządu i Sekcji. Ja zostałem wybrany Przewodniczącym Solidarności Wedlowskiej. Zapada też decyzja, że Komisja będzie wspólna dla zakładu Wedla i Syreny.
Jak Pan wie Solidarność była zawsze blisko Kościoła, pierwsze problemy, z którymi się zetknęliśmy to była sprawa obrazków świętych.
Większość pracowników w zakładzie to były kobiety wierzące, które chciały, aby na działach można było umieścić symbole religijne. Czyli pierwsze boje były o to, aby to umożliwić.

Zbliża się stan wojenny. Ale wcześniej zalewa Polskę fala strajków. Jak wyglądało to w naszym zakładzie?

Decyzją Gdańska i naszego Regionu Mazowsze było, że zakłady przemysłu spożywczego nie muszą uczestniczyć w strajkach. Natomiast we wszystkich pogotowiach strajkowych uczestniczyliśmy. Czyli zakład był przygotowany do strajku, oflagowany, spisana umowa z dyrekcją odnośnie ujęć energetycznych (gaz, energia elektryczna, ścieki), obstawa bram wjazdowych. Przygotowane były dyżury, dyrekcja też musiała mieć dyżury.
Byliśmy już umówieni z Dyrektorem Karbowniczkiem, że będziemy długo w fabryce, ale na samą noc pójdziemy do domu, czyli nie było to tak ściśle pilnowane jak w innych zakładach. Pamiętam rozmowę z Dyrektorem Karbowniczkiem, który pyta mnie się czy mam przygotowany śpiwór. Mówię, że nie, może wezmę koce. Ja będę miał śpiwór odpowiada mi Karbowniczek, ale, po co Panie Sławku mamy nocować w zakładzie, mamy ludzi na portierni, czynne są telefony, mamy kierowców i samochody w razie czego to się szybko porozumiemy. Ja wtedy zadzwoniłem do Wujca, który był najbliżej z naszą Komisją i doszliśmy do porozumienia, że skoro nasz zakład jest w większości kobiecy i żywnościowy to możemy przyjąć taką drogę pogotowia strajkowego.
Ja miałem wtedy prawie 60 lat na karku, a reszta Komisji Zakładowej to młodzież, a w nich to się wtedy aż krew gotowała. Oni zawsze do mnie mówili Panie Przewodniczący, ale my chcemy strajkować, dowalmy komuchom.
Pamiętam, że wśród tych pogotowi strajkowych, jeden strajk jednak zorganizowaliśmy. Kiedy przystępowaliśmy do strajku, to była decyzja, że produkcja na dany dzień musi być wykonana.
Największy kłopot wystąpił na dziale chałwy. Do chałwy potrzeba było nagotować cały kocioł masy karmelowej. Albo gotujemy albo nie, po wielu dyskusjach chałwiarze wykonali cały plan i przystąpili do strajku razem z innymi.
Tak jak wspominałem wcześniej, ja byłem w takim wieku, że trudno mi było porozumieć się z młodzieżą, która aż kipiała i garnęła się do wszystkich protestów, które pojawiły się w Polsce.
Pamiętam, że w budynku mieszkalnym nr 26 mieszkała rodzina Kacaków.
Byli to starzy pracownicy Wedla, którzy byli członkami PPS-u. W momencie, kiedy ogłoszono połączenie PPR i PPS jako PZPR, powstał wśród załogi Wedla podział i dylemat, czy zapisać się do PZPR czy nie, ale większość z PPS nie zapisała się wtedy do nowo powstałej partii. W tej całej fali strajkowej siedzą emeryci przed budynkiem mieszkalnym nr 26 w kucki, a ja rano podążam do pracy. Panie inżynierze tylko nie róbcie strajków wołają do mnie, bo my się na strajki nie zgadzamy.
Ja zacząłem tłumaczyć im, że nad nami jest Gdańsk, jest Mazowsze, a nie ministerstwo lub zjednoczenie. Jak oni powiedzą strajk to będziemy strajkować. I tak z nimi dyskutuję przed wejściem do pracy.
Ale dlaczego wspomniałem tą rodzinę, bo w pewnym momencie z tej rzeszy emerytów padły słowa, – Ale Kacakowie na to się nie zgadzają. To było w tej sytuacji bardzo zabawne zdarzenie, które mi utkwiło w pamięci.Nadchodzą aresztowania, jakie reperkusje dosięgają działaczy w zakładzie?
Brakuje w moim życiorysie internowania i dotąd nie wiem, dlaczego?
Wtedy istniała taka struktura działalności Solidarności, że wszyscy działacze z Grochowa tworzyli coś w rodzaju koła terenowego i nagle okazuje się, że SB aresztuje po kolei wszystkich Przewodniczących. Dochodzą do mnie informacje o uwięzieniu na Białołęce moich kolegów z zakładów Praskich, a do mnie nawet nie zapukali.
Pamiętam jak przed samym ogłoszeniem stanu wojennego, przyjechał z niespodziewaną wizytą do Wedla Generał Jaruzelski ze swoją świtą. Istniał wtedy w Polsce tak zwany handel wymienny. To znaczy my jako zakład mieliśmy słodycze, inni buty, alkohol itp.
Dyrekcja razem ze związkami zawodowymi załatwiała za dobra produkowane u nas, rzeczy niedostępne dla nas. Problem pojawiał się wtedy, gdy Dyrekcja załatwiała coś, ale nie dla wszystkich, tylko dla wybranych.
Wtedy my jako Solidarność mocno protestowaliśmy przeciwko takiemu załatwianiu sprawy. W końcu listopada wjeżdża na teren zakładu wojskowa nysa z Jaruzelskim i jego świtą. Miedzy innymi znajduje się w niej ówczesny Prezydent Warszawy Majewski. Zbieram szybko Zarząd Komisji Solidarność, czyli Ja, Sypniewski, Gulbicki, Kamiński i zastanawiamy się, co robić.
Wizyta Jaruzelskiego jest niezapowiedziana i nas nikt nie poinformował o jego obecności. On nie jest naszym gościem, ale domyślamy się, że będą chcieli abyśmy byli obecni podczas tej wizyty. Zapada decyzja, że nie uczestniczymy w tej imprezie. W pewnym momencie przysyła Dyrektor Karbowniczek umyślnego z poleceniem abym dołączył do gościa.
Poprosiłem o poczekanie na odpowiedź i jeszcze raz zaczęliśmy się zastanawiać,
co z tym fantem zrobić. Jak Karbowniczek sobie życzy, to niech Pan idzie, zapada decyzja Komisji Zakładowej.
Dołączam do świty Jaruzelskiego na czekoladzie twardej i zwiedzam z nim zakład do końca. Po zakończeniu zebrano nas w sali pamięci za gabinetem Dyrektora. Myślę sobie, jeżeli mnie dopuszczą do głosu to ja poruszę sprawę tego handlu wymiennego. Siedzę i słucham, jako przedstawiciel Solidarności jestem dla nich mało interesujący. Próbuję zgłosić się do pytania, ale jestem ignorowany.
Ale Jaruzelski katem oka zauważył, że próbowałem zadać pytanie i mówi, że teraz chciałby zabrać głos szef Solidarności i proszę go dopuścić do dyskusji.
Poruszyłem wtedy sprawę tego handlu wymiennego i niesprawiedliwości społecznej, bo co maja na przykład wymieniać pracownicy ZUS, pieczątki, papiery.
Jak wspominałem nie wiem do dzisiaj, dlaczego nigdy nie byłem internowany, czy aresztowany? Może zadecydowało o tym to, że uczestniczyłem w tej wizycie Jaruzelskiego, jako Przewodniczący Solidarności?

Czy działalność w Solidarności miała wpływ na to, że pożegnał się Pan z zakładem Wedla?

Dla mnie osobiście to nie była sama działalność w Solidarności, to także Armia Krajowa, Powstanie Warszawskie, popsute stosunki na Politechnice Warszawskiej, bo stamtąd chciano mnie relegować za polityczną działalność.
Jeżeli by mnie Pan zapytał, czy odejście z Politechniki do Wedla miało coś wspólnego z polityką, to odpowiedziałbym, że miało. Ale czy decyzja o odejściu z Wedla miała coś z tym wspólnego, to odpowiem, że bezpośrednio nie, ale pośrednio tak.
Ja odchodzę z zakładu w 1985 roku, tutaj jest taka zbieżność dat, ponieważ Pan się w tym roku przyjmuje do pracy w zakładzie.
Oni, mówię o komunistach w 1983 roku skończyli ze wszystkim, co było związane ze stanem wojennym. Wałęsa jest internowany, ale wiadomo, że już zaczynają się liczyć z jego osobą. Jedno mogę powiedzieć, tracę na wynagrodzeniu, na swoim życiu osobistym. Nie jestem już pracownikiem społecznym, nie jestem Przewodniczącym Solidarności, bo ta oficjalnie nie istnieje. Inflacja w kraju jest wysoka, podwyżki pensji są bardzo częste. Ja jestem wtedy na stanowisku Kierownika Laboratorium Badawczego i moje wynagrodzenie jest podnoszone w minimalnym procencie, nie w takiej wysokości jak innym.
Nie mam ciężkich obowiązków, jestem odpowiedzialny za jakość produkcji cukierniczej i co bym nie robił i jak się nie starał to do mnie były zawsze pretensje. W zakładzie istniało stanowisko Głównego Technologa, byli Kierownicy Działowi odpowiedzialni za produkcję, niestety każda reklamacja, czy problemy z jakością wyrobu to telefon do mnie. Czyli wywieranie presji na moją osobę.
Pojawiła się wtedy możliwość zorganizowania zakładu cukierniczego od podstaw i objęcie funkcji Dyrektora tego zakładu i skorzystałem z tej oferty.

Nauczał Pan w szkole, którą opiekował się zakład, ale wiem też od kolegów, którzy ją kończyli, że był Pan autorem podręczników specjalistycznych, związanych z cukiernictwem.

To był taki okres, że pisałem podręczniki i równocześnie nauczałem na Majdańskiej. Wtedy trzeba było nauczać zgodnie z programem i wymaganiami Ministerstwa Oświaty.
Co chwila musiałem modyfikować swoje podręczniki, musiała się zmienić fachowość, ale nie cukiernicza, lecz edukacyjna, czyli pedagogika.
Opracowałem kilka podręczników, ale najbardziej znane to technologia a drugi to
towaroznawstwo. Technologia cukiernictwa ukazała się już w 9 wydaniach na przestrzeni lat, a towaroznawstwo w 10 wydaniach. Te nowe wydania trzeba było za każdym razem przygotować. Zmieniają się przecież maszyny, masy i trzeba to było odpowiednio ułożyć.
Opracowałem także inne podręczniki – jestem dotąd specjalistą od trwałych wyrobów cukierniczych, czyli od takich, których okres użyteczności trwa, co najmniej jeden miesiąc.

Jakie doświadczenia mógłby przekazać Pan, swoim następcą, którzy muszą wejść w tą działalność społeczną?

Przytoczę tu nekrolog, który Zarząd umieścił w jednej z gazet, w związku ze śmiercią Andrzeja. „ Pan Andrzej był osoba powszechnie znaną i szanowaną. Trwale zapisał się w historii naszej firmy, jako człowiek walczący o interesy wszystkich pracowników. Zawsze kierował się dobrem pracownika, ale także rozumiał potrzeby pracodawcy, dając tym dowód poszanowania zasad dialogu społecznego”. Bardzo mi się to spodobało, czyli trzeba pamiętać, że Solidarność – Solidarnością, ale walczyć trzeba o człowieka. Trzeba uważać i tak prowadzić dialog, aby nie narazić się na zarzuty, które mogą być podstawą do pozbycia się kogoś z zakładu. Wtedy tracą ludzie i Solidarność, czyli jeszcze raz podkreślam „ a także rozumiał potrzeby pracodawcy”.
Kiedyś to była walka z systemem, walka polityczna, działało się intuicyjnie.
Teraz musi istnieć model wyważonego dialogu społecznego, w którym musi zaistnieć pracownik jako osoba i szeroko pojęte potrzeby pracodawcy.

Dziękuję serdecznie za rozmowę, mam nadzieję, że jeszcze niejednokrotnie spotkamy się, aby porozmawiać o zakładach Wedla i historii Solidarności.
Mam nadzieję, jeżeli zdrowie mi na to pozwoli spotkać się z Panem i że dane mi będzie odwiedzić kiedyś miejsce, w którym tyle lat przepracowałem. Mam już 83 lata, ale pozostał sentyment za zakładem i za ludźmi, z którymi wtedy się zetknąłem.

Niestety nie udało się ani więcej porozmawiać z Panem Sławomirem, ani umożliwić po wielu latach zwiedzenie zakładu . Spowodowały to różne przeciwności o których pisać będziemy gdzie indziej. Pogarszający się stan zdrowia odmówił także uczestnictwa Pana Sławomira w uroczystości wyświecenia sztandaru Solidarności w Wedlu.

Pan Sławomir Wyczański zmarł dnia 4 kwietnia 2011 i został pochowany na cmentarzu bródnowskim w Warszawie.